„All inclusive” to nie podróż

Trudno klienta biura podróży nazwać podróżnikiem. To turysta.

Hotel Madinat Jumeirah w Dubaju

- Kocham podróże. Po prostu uwielbiam podróżować!

- Wow! A twoja najciekawsza podróż?

- Hmm… tydzień na all inclusive w Egipcie!

Po takiej rozmowie nie wiem, czy śmiać się, cy płakać. No błagam… jak można nazywać „all inclusive” podróżą? W takiej sytuacji klienta biura podróży trzeba by określić podróżnikiem. „Jestem podróżnikiem, ostatnio odbyłem podróż do hotelu w Egipcie”. Nigdy nie słyszałem żeby ktoś wydusił z siebie takie zdanie, ale z uporem maniaka, ludzie nadużywają słowa „podróż”.

Pałkiewicz, Cejrowski, Pawlikowska, Marco Polo, Kolumb, Amundsen – widzisz te nazwiska i od razu przychodzi ci do głowy „podróżnicy”. Nawet przy dużej kreatywności nie da się postawić ich w jednym szeregu z Kowalskim wykupującym tydzień w „ciepłych krajach” za 990zł. No za cholerę się nie da.

Podróż to odkrywanie, poznawanie i doświadczanie. Musi być zaskakująca, nieprzewidywalna. Podróż nie jest zwiedzaniem. To przeniesienie się do odwiedzanego świata i stanie się jego częścią chociaż na chwilę. Podróż to poznawanie miejscowych ludzi, języka, kultury. Podróż to wyzwanie, próba charakteru. Jest potrzebą przygody, adrenaliny i jest z nimi ściśle związana. Jest naturalna, prawdziwa i autentyczna.

A wyjazd all inclusive? Organizować nie musisz, poznawać kultury, języka, miejscowych zwyczajów nie musisz, bo płacisz za to, że ktoś to zrobi za ciebie. Wchodzisz na gotowe. O przygodę, element zaskoczenia też trudno, no bo jak, skoro wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Masz zarezerwowany hotel, opiekę przewodnika, które weźmie za rękę i będzie prowadził od A do B, klimatyzowany autobus, który zawiezie twoje cztery litery do hotelu, kiedy będą już zbyt zmęczone. Nie musisz się starać, wysilać, wiesz, że wszystko będzie ok, czas masz rozplanowany na dwa tygodnie do przodu, czasem z dokładnością do jednej godziny. Nie masz najmniejszych szans poznać świata, który odwiedzasz, bo ten świat będzie się przed tobą chował. Wszystko co zobaczysz to starannie wyreżyserowany spektakl, adresowany do armii turystów przyjeżdżających na 30 minut autobusem , strzelających słit focie i odjeżdżających. Żaden miejscowy nie podzieli się z tobą nawet fragmentem swojego życia, bo jak miałby to zrobić? Zaprosić do mieszkania grupę 40 osób?

Podróż organizuje się samodzielnie. Ją się przeżywa. Ją się tworzy na bieżąco. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę. All inclusive to produkt, na który dostajesz paragon. Niczym się nie różni od nowego telewizora, czy samochodu. Można „kupić wycieczkę”, ale „kupić podróży” już się nie da.  Wyjazd z biurem podróży może być fajnym sposobem na spędzenie wolnego czasu. Oczywiście, że tak. Ale to zawsze będzie wyjazd, wycieczka, egzotyczne wakacje, turystyka, zwiedzanie. Nigdy podróż. Bo czy można powiedzieć, że ktoś jadący na tydzień do egipskiego hotelu jest „podróżnikiem? No właśnie…

Wykupując zorganizowaną wycieczkę oglądasz miejscowy świat, ale nie jesteś jego częścią. Widzisz i słyszysz, ale nie czujesz. To tak jakby oglądać zdjęcia w Google grafika, tyle, że w wersji 3D. To tak, jak zejście na dno oceanu w batyskafie – oglądasz podwodny świat, ale nie stajesz się jego częścią (w przypadku wycieczki rolę batyskafu pełni klimatyzowany autobus). Podróż to opadanie na dno bez batyskafu. Swobodne zanurzanie się w poznawanym świecie. Wtedy stajesz się jego integralnym elementem.

Iran jest demokratyczny. Albo Polska totalitarna. Wybieraj
Marzenie - wyjątkowo durne słowo