Bajkalskoje: Czyżby kręcili tu „Jestem legendą 2″?

Pobudka, jak to pobudka, nie należy do przyjemnych  i  fakt, że jestem nad Bajkałem a nie w pociągu podmiejskim, którym zwykle jeżdżę do pracy, niewiele w tej kwestii zmienia. Oczywiście dla przyzwoitości, zanim wstanę 10 razy przekręcam się z boku na bok, naciągam śpiwór na uszy tylko po to żeby go zaraz zsunąć, ostentacyjnie ziewam aż w końcu podejmuję męską decyzję żeby się wygrzebać, złożyć gacie i całą resztę, zjeść jakieś pożywne śniadanie a’la zupka chińska robiona w Radomiu i zacząć zwijać okoliczny burdel zwany również moim namiotem.

Ogrom Bajkału

Ogrom Bajkału

Piękna, słoneczna pogoda i bezchmurne niebo nastraja optymistycznie, a świadomość, że do Bajkalskoje – niewielkiej wioski, do której zmierzamy – mamy najwyżej godzinę marszu wyzwala w nas prawdziwą euforię. W takim razie plecaki na ramiona i ruszamy! Ścieżka przecina właśnie kolejny cypel, a my jesteśmy ŚWIĘCIE przekonani, że nasza wiocha jest już tuż, tuż…

ZONK! Po 30 minutach wychodzimy na otwartą przestrzeń i orientujemy się, że ktoś nam osadę złośliwie przesunął przy najmniej za następny półwysep… łobuz niedobry.  Okazuje się, że to co mówili spotkani ludzie, że do Bajkalskoje  nie daleko, że tylko 30 minut jest kompletną bzdurą. Tak naprawdę do Bajkalskoje jest… a cholera wie ile. Mocno poirytowani idziemy dalej, zerkam jeszcze na mapę, ale to tylko działania pozorowane – nikt z nas nie ma pojęcia, w którym miejscu na mapie jesteśmy. Wiemy tylko, że idziemy w dobrą stronę i… zaraz, zaraz… ale gdzie jest szlak?! Ścieżka rozmywa się pośród drzew, potem ginie na plaży, a jak nie ginie to wpada w drugą skrajność i tworzy mnóstwo nigdzie nie prowadzących odnóg… Raz idziemy dobrze, to znowu wracamy, zagadujemy mijanych ludzi „katoraja daroga w Bajkalskoje?”. Tym razem bierzmy pod uwagę, że te informacje mogą być tak samo wiarygodne, jak Doda mówiąca, że jest dziewicą. Żeby jeszcze chociaż widoki były, a tu nawet z tym nie bardzo… jakieś krzaki, jakieś chaszcze…

DSCN5766

„Po długim i dogłębnym procesie tentegowania w głowie” odnajdujemy właściwą ścieżkę. Krok za krokiem zbliżamy się do celu naszego marszu (ale żeby być szczerym, zupełnie już nie zastanawiamy się, czy daleko jeszcze). Od dłuższego czasu idziemy przez mało ciekawy las (tak jakby las mógłby być ciekawy). Pojawiają się pierwsze głupie myśli – „czy na pewno musiałem jechać 6500 km. przez Syberię żeby zobaczyć las?”, „czy nie zobaczyłbym tego samego, gdybym poszedł na spacer do Puszczy Kampinoskiej, niekoniecznie z ważącym 30 kg. plecakiem i zapasem żarcia na 10 dni?”. Do tej pory nie wiem, dlaczego zakładaliśmy, że jadąc w sam środek tajgi, zobaczymy coś innego niż las, ale ok  – nie czepiajmy się detali. Nagle… jej, jak ładnie! Wyszliśmy na skąpaną w południowym słońcu polanę, usytuowaną na urwistej skarpie. Widok z tego miejsca jest imponujący! Pstryk! Zapięcia plecaka się rozpięły, a my spoczęliśmy na, wprost stworzonej do spoczywania na niej, trawce. To też idealny moment żeby przekąsić trochę bakalii… pół godziny później orientuję się, że przekąsiłem całą paczkę. Wydawałoby się, że po tak długim odpoczynku, najwyższy czas ruszać dalszą drogę. A może nie? Może poleżmy w tym cudnym miejscu jeszcze pół godziny? W między czasie zastanawiamy się, czy nasz plan, pierwotnie zakładający 10- dniowy trekking przez okoliczne góry, na pewno będzie tak ciekawy, jak nam się wydawało… Las, las, las, góry porośnięte lasem i znowu las i las i las… Wyciągam przewodnik i zaczynamy szukać alternatywy. A właściwie to sposobu żeby zobaczyć coś więcej niż las.

Widać już Bajkalskoje!

Widać już Bajkalskoje!

Decyzja: idziemy tylko do Bajkalskoje, wracamy do Siewierobajkalska i wodolotem Kometa przeprawiamy się na południowe wybrzeże. Jakoś nam się humory poprawiły. Dziarsko maszerujemy dalej, aż w pewnym momencie… las się kończy, a daleko przed nami, na horyzoncie widać drewniane zabudowania Bajkalskoje! Czyli musimy jeszcze tylko zejść z góry i już! „Tylko” okazuje się trwać ponad 2 godziny, ale nic to! Docieramy po południu, po 5 godzinach marszu do osady, która miała być oddalona od miejsca naszego obozowiska tylko o „polowina ciasa” (pół godziny). Ach ta rosyjska informacja…

Wioskowe rudery w Bajkalskoje

Wioskowe rudery w Bajkalskoje

Mijamy pierwsze domki. Chociaż nie wiem, czy nie powinienem powiedzieć rudery. Dookoła nie ma żywej duszy. Żadnych dźwięków, żadnego ruchu, żadnego życia. Kompletne przeciwieństwo, tętniących życiem Wilkowyj z serialu Ranczo. Wiatr podnosi tumany kurzu z wiejskiej żwirowej drogi. Idziemy kawałek dalej i jednocześnie zaczynamy wątpić w istnienie sklepu, który sobie wymarzyliśmy po drodze. No dobra – tak naprawdę to wymarzyliśmy sobie zimny browar, a nie sklep. Dookoła dalej rudery, szopy, stare płoty, których sztachety są tak zniszczone, że można zajrzeć na podwórko… i ani jednego człowieka. Nosz kurwa mać, czy oni tu kręcą „Jestem legendą 2” i zaraz zaatakują nas hordy potworów?! Miejsce wymarłe niczym cmentarz… chociaż nawet na cmentarzu jest więcej życia niż tu… O! Pierwszy mieszkaniec… ale pojawił się tak szybko, jak zniknął… Idziemy dalej, stronę „centum”… eee… chciałem powiedzieć środka tego zadupia (swoją drogą to zdecydowanie numery rejestracyjne pojazdów tutaj powinny się zaczynać od RZD – Rosja Zadupie) i po 10 minutach wchodzimy na główny plac. Pierwsze co widzimy to ogromna tablica powitalna „Welcome to Bajkalskoje” – aż podchodzimy sprawdzić, czy nam się nie przewidziało. Może to jakaś fatamorgana?  No nie. Nie chce być inaczej. Jak wół jest napisane w języku Shakespeare’a „Witamy w Bajkalskoje”. Wójt gminy Bajkalskoje pomyślał o turystach, bo jak widać w tej wymarłej dziurze są ich tysiące. Ale, ale! Jest i sklep! Niewielki, wielobranżowy, ale my cieszymy się, tak jakbyśmy zobaczyli przy najmniej Dubai Mall. Przecież ten niewielki sklepik oznacza zimne piwo, jakże niezbędne strudzonym przybyszom z daleka. Robimy zakupy, płacimy ileś tam rubli, a w pewnym momencie mój wzrok wpada na, znajomo wyglądające, urządzenie stojące na ladzie. Wygląda, jak… terminal do kart płatniczych! To jest terminal do kart płatniczych! W środku syberyjskiej tajgi, na największym zadupiu, jakie do tej pory widziałem można płacić kartą. Wygląda to jeszcze bardziej absurdalnie niż „Welcome to Bajkalskoje”. Hmm… „a PayPassem można?”

Ruder ciąg dalszy

Ruder ciąg dalszy

Stajemy przed dylematem, gdzie rozbić namioty. Normalnie biwakowalibyśmy w pobliżu ludzi, na jakimś trawniku, licząc na poznanie kogoś ciekawego… normalnie… Tyle, że Bajkalskoje nie jest normalne. Od samego początku czujemy się tu dziwnie i nieswojo. Bieda, która nas otacza sprawia wrażenie groźnej i nieprzyjaznej. Wioska jest tak wymarła, a ludzie zdają się być tak zobojętniali, że nawet gdyby wylądowało tu UFO to nie zrobiłoby to na nich wrażenia. A może po prostu dowiedzieli się, że Trynkiewicz  już niedługo wychodzi na wolność i stąd takie grobowe nastroje? Tak, czy tak kierujemy się w stronę rzeki, a namioty postanawiamy rozbić tak, żeby nie rzucać się oczy. Mamy takie dziwne przeczucie, że im mniej ludzi wie o naszej obecności tym lepiej. A jak już wiedzą o nas, to nie muszą wiedzieć, gdzie się zatrzymaliśmy. Czego o czy nie widzą…

Obozowisko w Bajkalskoje

Obozowisko w Bajkalskoje

Okolice rzeki, czy raczej rzeczki są zupełnie inne niż szarobura wiocha – są piękne, ciche i spokojne. Znajdują się w czymś w rodzaju doliny, od strony wioski oddzielonej stromym nasypem. To zapewnia jakąś izolację od mało przyjaznej wioski. Niewielkie polany ciągnące się na odcinku kilkuset metrów są idealnym miejscem żeby rozbić namioty. Takie właśnie nam potrzebne, bo zostaniemy tu aż 3 dni. Nie to żeby ten pipidówek był tak atrakcyjny turystycznie, ale wodolot, na który chcemy wsiąść pływa aż dwa razy w tygodniu… Czyli musimy czekać, a wolimy tu niż w Siewierobajkalsku. Jest ładniej i taniej.

Czas nam płynie leniwie. Wysypiamy się (tak, w namiocie też jest to możliwe:P), zażywamy kąpieli w pobliskiej, zimnej, jak jasna cholera , rzeczce, wieczorem siedzimy przy ognisku, rozmawiamy i snujemy plany na kolejne dni…

Razu pewnego postanawiam się wybrać na spacer po wiosce, przejść się nad wielkie rozlewisko, jakie Bajkał tworzy w tym miejscu, a przede wszystkim wdrapać się na pobliskie wzgórze urywające się skalistym klifem wprost do jeziora. Według przewodnika ma tam być jaskinia… hmm… latarka w dłoń, aparat za pasek, gaz pieprzowy w kieszeni (tak na wszelki wypadek) i w drogę.

Bajkał tworzy rozlewisko

Bajkał tworzy rozlewisko

Sielskie widoki - wieś Bajkalskoje

Sielskie widoki – wieś Bajkalskoje

Idąc przez Bajkalskoje wcale nie czuję się ani lepiej ani pewniej ani bardziej komfortowo niż pierwszego dnia. Ludzie zamiast z zaciekawieniem, patrzą się podejrzliwie. W ich oczach zdaję się być wielki plikiem chodzących dolarów i zamiast, jakby nie patrzeć, ludzkiej postaci widzą $$$ – zupełnie tak, jak Kojot widział w Strusiu Pędziwietrze (albo Pędziwiatrze – konia z rzędem temu, kto wie, jak to cholerstwo odmienić) wielki biegający kotlet. Po kilkunastu minutach dochodzę do brzegu Bajkału. W tym miejscu trudno nawet mówić o brzegu, bo to wielkie rozlewisko. Polany częściowo pozalewane wodą, tworzą miejscami niewiele wysepki, które porastają wielobarwne rośliny. To sielskie miejsce upodobały sobie konie – skubiąc trawę, brodzą w płytkiej wodzie szukając najlepszego miejsca. A właściwie to miejsca, w którym nie opieprzyły jeszcze całego zielska. Tak właśnie wyobrażałem sobie „sielankę”. Sielankowy krajobraz nieco zakłóca kilkanaście łódek. Są w takim stanie , że albo zaraz zatoną, albo… już zatonęły, osiadły na dnie i wystają tylko burty. Żadnym z tych wehikułów nie chciałbym popływać nawet po stawie, a co dopiero po najgłębszym jeziorem świata. Ale, jak ktoś lubi sporty ekstremalne, to czemu nie. Będąc w tym miejscu nie da się nie zwrócić uwagi na rdzewiejący wrak jakiegoś kutra, który, wyciągnięty kilka metrów w głąb lądu, wody nie widział prawdopodobnie od czasów biblijnego potopu. Zaraz, zaraz… a może to jest ta słynna korweta „Gawron”, którą nasza Marynarka Wojenna cierpliwie buduje od kilkunastu lat?

Przystań

Przystań

Korweta "Gawron"

Korweta „Gawron”

DSCN5783

Kilkadziesiąt metrów dalej jest pomost, a jak pomost, to wiadomo, że w tak słonecznym dniu nie morze zabraknąć dzieci pluskającej się w lodowatej wodzie. Obserwuję wszystko z daleka. Mimo, że się nie zbliżam, to i tak ludzie się na mnie gapią, jakby zobaczyli ufoka. Pierwszy raz w trakcie podróży nie czuję potrzeby integrowania się z miejscowymi. Ba! Mam dziwne przeczucie, że lepiej robię trzymając się na dystans. A skoro tak, to pora wspiąć się na tę, górującą nad moim sielskim miejscem, skarpę.

Nadbajkalskie widoki

Nadbajkalskie widoki

Widoki są nieziemskie. Jak okiem sięgnąć ogromne masy ciemnoniebieskiej wody. Po drugiej stronie jeziora, jako, że pogoda jest piękna więc i widoczność dobra, wyłaniają się zarysy dzikich Gór Barguzińskich. Ścieżka prowadzi skrajem skarpy, która obrywa się do Bajkału kilkudziesięciometrowym klifem. Jest gdzie spaść, ale też, gdzie zajrzeć. Siadam sobie na kamieniu skąpanym w popołudniowym słońcu i… cieszę się, że tu jestem. Tak po prostu. Bajkał to kolejne miejsce, które odwiedzam, a które pozornie jest odległe i trudnodostępne. Dla większości ludzi pozostaje w strefie marzeń. A przecież wystarczy wykazać trochę determinacji i można tu dotrzeć wcale nie wydając wielkich kwot. Trzeba chcieć i działać, a nie siedzieć na dupie i pierdolić, że „mi się nie uda”, bo „bla, bla, bla”. Każdy powód to kolejna debilna wymówka. A tymczasem jaskini, jak nie było tak nie ma.  Zadowolony ze zdjęć, które udało mi się zrobić, wracam do namiotu, a po drodze…

DSCN5801

Ciemnoniebieskie wody Bajkału

Ciemnoniebieskie wody Bajkału

… po drodze mijam siedzącą na wioskowej ławeczce grupkę koło 4 mężczyzn. Wyglądają, jak miejscowi menele. Czyli, jak większość mężczyzn w Bajkalskoje. Wołają mnie… kurwa, za blisko jestem żebym mógł rżnąć głupa, że nie wiem, że to o mnie chodzi. Wyglądają podejrzanie, ale ostentacyjne okazywanie nieufności może być jeszcze gorszym pomysłem. Podchodzę. Witają się ze mną, jakby był ich dawno niewidzianym kumplem. A jak masz na imię? A skąd jesteś? Z Polszy? Ocień haraszo!  Czy tak haraszo, to nie jestem pewny, ale po namowach siadam na ławeczce obok nich. I oto jestem w centrum zainteresowania, i udzielam wywiadów czterem żulom. Super. Chcą zobaczyć moją latarkę. Jeszcze lepiej. W końcu pada „Chodź z nami do domu, napijemy się!”. Aż mnie zmroziło… „A w lodówce trzymacie poćwiartowane zwłoki innych turystów, z którymi piliście?” – takie pytanie, jako pierwsze przyszło mi do głowy. Jednak z uwagi, na to, że mogłoby zostać źle odebrane, postanowiłem go nie zadawać. Picie z nieznajomymi pijakami, w nieznanym miejscu, nieznanego alkoholu, w sytuacji, w której nikt nie wie gdzie i z kim jestem. To nie może się dobrze skończyć. Grzecznie odmawiam mówiąc, że bardzo bym chciał, ale znajomi na mnie czekają, bo się umówiliśmy o konkretnej godzinie. „A gdzie czekają, gdzie nocujecie?”. No nie odpieprzą się… Nie powiem im przecież prawdy, bo zaraz będziemy mieli gości. „Taaaaaam!” Wskazuję ręką w mniej więcej dobrym kierunku. Na szczęście nie drążą tematu. Żegnamy się nie szczędząc sobie uprzejmości. Ach, jak miło mi było poznać, co to za wspaniała okazja żeby porozmawiać z naszymi braćmi Rosjanami. Jeszcze tylko uścisk czarnej od brudu dłoni i udaje mi się uwolnić od uścisku miejscowych pijaków. Amen. Wracam do namiotu. Szybko też dochodzę do wnioski, że moi menele z wystąpią w kolejnej edycji „Tańca z gwiazdami”.

Trekking nad Bajkałem - północne wybrzeże
Bajkał: Eta nie nasza wina, czyli jak (nie)popłynąć wodolotem