Deira: tam, gdzie szejk nie zagląda

W tym ogromnym, nowoczesnym Dubaju, który powstał tylko dlatego, że szejk miał taki kaprys, jest takie jedno miejsce, taki jeden zakątek, który wydaje się nie pasować do reszty miasta. Taki, który przenosi człowieka w inny świat. Taki, który wydaje się być przez szejka całkowicie zapomniany. Miejsce, w które dotrą tylko nieliczni turyści odwiedzający Dubaj. To dwie stare, zabytkowe dzielnice, które powstały na długo przed odkryciem ropy naftowej, takie, w których kiedyś biło serce Dubaju – to Deira i Bur Dubai.

Deira – zabytkowa dzielnica Dubaju

„Next station is: Burj Khalifa/Dubai Mall” – oznajmia głos w metrze. Nie wysiadam. Tym razem jadę jeszcze kilka stacji żeby zobaczyć, jak się później okaże, najbardziej niezwykłą część Dubaju. Taką, z której istnienia mnóstwo osób sobie nawet sprawy nie zdaje. Jeśli Wam teraz powiem, że w tym szklanym mieście, będącym symbolem luksusu i ogromnych pieniędzy, istnieje miejsce, w którym do tej pory rozwija się kupiectwo, do którego, jak lata temu, przypływają niewielkie drewniane statki, które w dodatku są ręcznie załadowywane i rozładowywane, że nabrzeża pełne są worów z aromatycznymi przyprawami, cennymi ziarnami i zbożami, które za moment zostaną zawiezione na targ rikszą (rikszą w Dubaju!), uwierzycie mi? Czy raczej powiecie żebym odłożył już tę butelkę?

Deira – zabytkowa dzielnica Dubaju

Wychodzę z metra i rzeczywistość wokół mnie zmienia się nie do poznania – szklane wieżowce ustąpiły miejsca małym, tradycyjnym arabskim budynkom w kolorze piaskowca, wielkie kilkupasmowe autostrady zamieniły się w wąskie, klimatyczne uliczki, a zamiast wypasionych Mercedesów i Lexusów po drogach poruszają się małe i tanie osobówki i niewielkie ciężarówki wożące towar do sprzedaży (albo właśnie kupiony). Tu jakiś korek, tu ktoś trąbi w bliżej nieokreślonym celu, tu znowu ktoś krzyczy nawołując do kupna nowego zegarka. Tu ktoś wzywado dżihadu. Prawdziwie arabska atmosfera.

Deira – arabski chaos na ulicach

Zagłębiam sie pierwszą napotkaną uliczkę. Mam mapę, ale nie zamierzam jej teraz wyciągać. Nie idę w żadne konkretne miejsce, nie zaliczam kolejnych zabytków i nie strzelam sobie przy nich „selfie” na „fejsika”. Chcę pobłądzić tymi uliczkami, zobaczyć najrzadziej odwiedzane zaułki, chcę chociaż przez chwilę poczuć się, jak miejscowy i nie gonić za kolejnymi pozycjami z listy „must see”, chcę chociaż na kilka godzin zagubić w się  w tym arabskim świecie. Być w nim i pozwolić żeby on był we mnie.

Wąskie uliczki Deiry

Deira – nieznane oblicze Dubaju

Na uliczkach panuje typowy, azjatycki chaos, przepisy ruchu drogowego traktuje się z przymrużeniem oka. Nowoczesne auto nie może przejechać przez skrzyżowanie, bo drogę blokuje mu… riksza ciągnięta przez miejscowego kupca. Gdzie nie spojrzę widzę szyldy typu „Mohamad’s textiles” albo „Mahmoud’shop”. Patrzę w górę, a tu ktoś nad ulicą pranie suszy…

Transport ekologiczny

Deira – inny świat

Łażę po jakimś malutkim, lokalnym centrum handlowym. Dowiaduję się tutaj, że czador, to nie jest po prostu czador – to cała moda czadorowa. Istnieją czadory z wyszywanymi kwiatkami (czarnymi oczywiście), z frędzelkiem, z falbanką, z ozdobnymi haftami. To nic, że w żadnym nie widać twarzy. Nie czepiajmy się detali.

- Mister, mister! Take a picture of me! – woła gość z jednego stoiska i razem z kolegą ustawia się do zdjęcia.

Oboje sprawiają wrażenie, jakby po wstaniu z łóżka zapomnieli zmienić piżamy na portki, ale oboje mają też całkiem sympatyczne gęby i nie wyglądają na takich, którzy się za chwilę wysadzą. Myślę, że pozwolą mi się chociaż oddalić.

Moda czadorowa

Moda czadorowa

Idę wzdłuż jednej z głównych ulic, z nieba leje się żar, a ze mnie pot. Nagle podbiega do mnie zdyszany chłopak i coś próbuje mi powiedzieć. Jego znajomość angielskiego jest tylko trochę lepsza niż moja umiejętnosć porozumiewania się w narzeczach afrykańskich plemion więc za cholerę nie rozumiem co on do mnie rozmawia. W sumie to nie za bardzo mnie to interesuje, bo wiem jedno – chce mi coś sprzedać. A niezależnie od tego co, ja wiem, że nie zamierzam tego kupić. Przyspieszam kroku, a ten dalej nawija swoje.

- Mster, fst lades, yu, chec – wydaje z siebie jakieś bliżej niezidentyfikowane dźwięki, brzmiące jakby po angielsku.

- Mister, fast lades, you chec – druga próba jest nieco lepsza; jeszcze kilka i może nawet zrozumiem.

- Mister, fast ladies, fast ladies, you check!

Już rozumiem co mówi, ale zanim załapałem, co chce mi sprzedać, zostałem zapoznany z „menu”.

- Mister! Chinese, Japanese, Vietnamese – everything you want!

Chyba się posikam ze śmiechu – prawdziwy przedstawiciel handlowy burdelu!

Deira - lokalny meczet

Deira – lokalny meczet

Deira – uliczne widoki

Idę nad rzekę. To dzięki niej setki lat temu rozwinął się Dubaj. Kiedyś to miasto istniało dzięki połowom pereł i rozwijającemu się handlowi. Kwitło kupiectwo, a setki małych, drewnianych stateczków codziennie przywoziły jedne towary, a w dalszą podróż zabierały inne. Tak jest do tej pory. Fakt, że na dużo mniejszą skalę, ale jednak! Nabrzeża całusieńkie są obstawione takimi właśnie stateczkami. Jedne są załadowywane, drugie rozładowywane, a właśnie dostarczone towary zaraz trafią na miejscowy targ. Ta część miasta to Deira, po drugiej stronie jest równie ciekawy Bur Dubai.

Deira – oaza kupiectwa

Abstrakcja – kupieckie stateczki na tle nowych bloków

Tylko… zaraz, zaraz… nie ma mostu! Jedynym sposobem na pokonanie rzeki są „abry” – małe, drewniane, nieco już spróchniałe łódeczki z silnikiem pamiętającym chyba czasy II wojny światowej. Płaci się 1 AED (jakieś 0,80 zł), zajmuje miejsce na swego rodzaju ławce i czeka aż zbierze się komplet pasażerów. A jako, że nie ma żadnej alternatywy nie trwa to długo. Żadnych zabezpieczeń, żadnych barierek, żadnych kapoków, dwa koła ratunkowe na kilkanaście osób… „ach jak przyjemnie, kołysać się wśród fal…”

Panorama Deiry z rzeki

Abra – jedyny sposób na przekorczenie rzeki

Abra – BHP pełną gębą

Kontrast jest niesamowity. To ten sam Dubaj, w którym są najdroższe i najbardziej luksusowe hotele na świecie, ten sam, w którym wszystko inne tez jest naj. Przy dobrej pogodzie, nad dachami zabudowań, tych pięknych zabytkowych dzielnic, widać strzelisty Burj Khalifa – wygląda to tak absurdalnie – tak jakby woda wlana do ogniska, zamiast wyparować zaczęła się palić. Miasto w mieście. Dwa światy, które, mimo że połączone, istnieją całkowicie oddzielnie. Oba są fascynujące, chociaż każdy w zupełnie inny sposób.

Dubaj: sklepy dla niewiernych, stok narciarski na pustyni...
Na arabskim bazarze

  • http://jusiaczkiontour.pl/ Maja (JusiaczkiOnTour.pl)

    Przedstawiciel handlowy burdelu :D