Kapitan samolotu: „Brakuje nam paliwa”

Skoro świt ruszamy na lotnisko w Nowosybirsku. Jedyne co nas zastanawia i niepokoi to kwestia meldunku – konkretnie to jego braku. Z tym meldunkiem to w ogóle jest dziwna sprawa. Że obowiązek jest to pewne, ale dalej nic już pewne nie jest – każdy zna inną ustawę, każdy ma swoją wersję co do jej stosowania i swoje zastrzeżenia. Zupełnie, jak w polskim urzędzie. Udało nam się załatwić potwierdzenie zaledwie na kilka dni więc teraz czeka nas gra w ruletkę – sprawdzą, nie sprawdzą, przyczepią się, nie przyczepią, nałożą mandat, nie nałożą mandatu…

Boeing 737 ukraińskich linii Aerosvit

Emocje przychodzą jednak znacznie wcześniej niż się spodziewaliśmy. Podczas kontroli bezpieczeństwa (pierwsza znajduje się jeszcze przed nadaniem bagażu) okazuje się, że funkcjonariuszka straży granicznej jest przerażona obecnością w bagażu rejestrowanym… noża. Zaprawdę powiadam wam, dziwne jest to, że w miesięczną podróż po Syberii zabiera się niewielki nóż.

- Proszę pokazać – mówi tonem jakby była o krok od udaremniania zamachu na Putina.

Wyciągam to moje narzędzie niedoszłej zbrodni (ostrze jakieś 15 cm.) i podaję młodej strażniczce. Ogląda bardzo uważnie. Szuka poszlak. Niemal obwąchuje. Kilka minut to trwa, ale w końcu otrzymuję moją własność z powrotem. Uff… nie zabrała. To dopiero jednak przedsmak, bo następny do przeskanowania jest plecak Pawła. Tak się składa, że on też posiada nóż i to większy od mojego. Nie żadną maczetę, ale większy nóż survivalowy. Będzie się działo, będzie (nie)radośnie… Pani siedząca przy monitorze zrobiła duże oczy. Każe pokazać. Jak dostaje ów „topór” do ręki, to oczka jej prawie z orbit wychodzą. Ogląda pieczołowicie przez minutę… dwie, trzy, cztery, pięć… (siadamy)… sześć… Wzywa kogoś przez krótkofalówkę i po chwili przychodzi kolejna pani i ogląda… minutę… dwie, trzy, cztery… Jak to dobrze, że przyjechaliśmy na lotnisko wcześniej. Może w końcu? Może podejmą jakąś decyzję? O nie! Druga pani łapie za telefon i podekscytowana z kimś dyskutuje. Po chwili przyszedł jakiś facet. Odznaczeń na mundurze i na koszuli co nie miara – widać ktoś ważny. I on zaczyna ów nóż oglądać (a my się zastanawiamy, kto przyjedzie następny – może KGB?). Ostatecznie dochodzi do wniosku, że to straszliwe narzędzie nie stanowi zagrożenia dla istnienia Federacji Rosyjskiej, ani jej porządku konstytucyjnego.

- Tylko proszę dobrze schować i zabezpieczyć – rzuca na odchodne.

Dziwny kraj, oj dziwny…

Teraz pora na ruletkę – będzie dym o niepełny meldunek, czy nie? A, że pełnego nie da się mieć, bo rosyjskie prawo nie przewiduje spania pod namiotem, to nie dało się jej uniknąć. Podchodzę do odprawy paszportowej.

- Zdrastwujtie – kładę na blacie paszport i karteczkę migracyjną (taki świstek, który dostaje się przy wjeździe i trzeba oddać wyjeżdżając – nie wolno go zgubić pod żadnym pozorem!).

- Zdrastwujtie – odpowiedziała mi funkcjonariuszka o całkiem przyjaznym spojrzeniu (a to rzadkość, jak straż graniczną).

Sprawdza paszport. Sprawdza wizę. Wstukuje coś do komputera. Zabiera karteczkę migracyjną… Zapyta o meldunek, czy nie, zapyta, czy nie…

- Spasiba – oddaje mi paszport z wbitą pieczątką wyjazdową.

Uff… nie zapytała. W ogóle ani razu w Rosji nikt nas o nic nie pytał. Ani straż graniczna na wjeździe, ani na wyjeździe – żadnych pytań, po co, do kogo, a czemu, a na jak długo, a na pewno… kompletnie nic – bezproblemowo.

Boeing 737 linii Aerosvit

Godzinę później, nie pierwszej nowości Boeing 737, ukraińskich linii Aerosvit, odrywa się od ziemi. Ani on szczególnie wygodny, ani cichy, ale to bez znaczenia – ważne, że leci… na razie…

Lot umilał mi koszmarny ból głowy (być może spowodowany nieprzespaniem 3 nocy z rzędu) więc kiedy po 5 godzinach lotu głos kapitana zacharczał w głośnikach, a samolot zaczął się zniżać poczułem ulgę. Co chciał powiedzieć, tego nie dało się zrozumieć, bo stan techniczny głośników pozostawiał nieco do życzenia. Zrozumiałem (i poczułem), że lądujemy i to mi wystarczyło. Czas przylotu mniej więcej się zgadzał więc już w ogóle rewelacja. Wylądowaliśmy, podstawili schody, ale nikogo nie wypuszczają – więcej – nikt nie wstaje. Wtf? O co tu chodzi? Kiedy silniki zwolniły obroty, turbiny przestały tak potwornie hałasować, kapitan pospieszył z wyjaśnieniem.

- Właśnie wylądowaliśmy w Charkowie (lądowanie nieplanowane), bo… zabrakło nam paliwa. Jak tylko zatankujemy, lecimy dalej do Kijowa.

Powiedział, to tak spokojnym tonem, jakby mówił, że na śniadanie zjadł jajecznicę i właśnie mu się odbija. Przecież to normalna sprawa, że brakuje paliwa, mimo, że zgodnie z planem lotu powinno go wystarczyć. Ot, uroki podróżowania na wschód.

Do Kijowa docieramy z ponad godzinnym opóźnieniem. Głowa boli mnie jeszcze bardziej niż w Charkowie i ogólnie średnio nadaję się do życia. W związku z tym plan jest prosty – najpierw umrę, a potem idziemy zwiedzać Kijów.

Rosja: 600 kilometrów? To blisko. 10 godzin? To krótko.
Kijów: A może nie wychodźmy z autobusu?

  • Wojciak

    Świetnie się czyta i ciekawe perypetie.