Kijów: A może nie wychodźmy z autobusu?

Kijów

Zwiedzanie Kijowa w drodze powrotnej z Syberii było jednym z moich „genialnych” pomysłów – tych, które najpierw wyklinam, a potem cieszę się, że na nie wpadłem. Kupując bilety doszedłem do wniosku, że skoro i tak mamy przesiadkę w stolicy Ukrainy, to grzech nie zatrzymać się w niej na chwilę żeby się rozejrzeć. Tylko te godziny lotów jakoś nie bardzo… w Kijowie wylądujemy rano i albo lecimy do Warszawy niemal od razu, albo… następnego dnia.

- A co tam! Będziemy mieć cały dzień na zwiedzanie miasta, a noc spędzimy na lotnisku. Czego się nie robi w podróży!

Tak myślałem kupując bilet na długie miesiące przed wyjazdem, siedząc w domu przy komputerze na wygodnym fotelu i popijając pyszną, gorącą herbatę. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że wracając z Syberii, po kilku nieprzespanych nocach z rzędu, będę myślał nieco inaczej…

Kijowska starówka

Lądując w Kijowie byłem tak zmęczony i dręczony, takim bólem głowy, że nawet z samolotu nie chciało mi się wywlec swoich czterech liter, nie mówiąc już o zwiedzaniu.  Pierwszy raz tak miałem, bo jeśli chodzi o podróżowanie i poznawanie nowych miejsc, to mam na tym punkcie prawdziwą obsesję i trudno mnie od tego oderwać, czy odwieść.

Na granicy Pan Strażnik pokazuje, jak czujnie pilnuje granicy – podaję mu paszport, a on po angielsku (szok) pyta w jakim celu przybywam do Kijowa.

- W celu przeprowadzenia zamachu terrorystycznego, który ułatwi mi doprowadzenie do zamachu stanu i przejęcie władzy, która z kolei pozwoli mi na przyłączenie Ukrainy do Polski – tak chciałem odpowiedzieć, ale ostatecznie odparłem, że w celu turystycznym – nie ma co się tak afiszować ze swoimi planami.

Kijowskie widoki

Nikt nigdy na żadnej granicy nie pytał mnie o cel podróży – ani w Gruzji, ani w Rosji ani w ZEA, czy Iranie. Tylko Ukraińcy. Jaki jest cel takiego pytania? Do tej pory się nad tym zastanawiam – przecież nawet gdybym zamierzał coś nabroić, to raczej bym się do tego nie przyznał, tylko zostawił zadanie rozszyfrowania moich planów miejscowemu W11. Może nawet wystąpiłbym w jednym z odcinków? Gorzej gdyby w kluczowym momencie trafiła się przerwa na reklamy.

Pozbawieni jakiegokolwiek zapału, wyszliśmy przed terminal żeby znaleźć jakiś transport do centrum. Mimo, że nam się nie chciało, to poczucie przyzwoitości nakazywało jakoś ten dzień produktywnie wykorzystać, a poza tym gnicie na lotnisku przez 24h wcale lepszą perspektywą nie było.

Kijowskie uliczki

Ukraina jest niedroga więc sądziliśmy, że i przejazd do centrum będzie kosztował parę groszy. Zapomnieliśmy, że Kijów to nie Ukraina – to stolica. Cena za bilet do centrum – 15 zł. Auć… Przejazd trwał jakieś 30 minut, ale głowę bym dał, że kierowca złośliwie użył dopalacza i dojechał w 5 minut – tak żebym nie zdążył się wyspać. Co? To już? Już trzeba wysiadać? A tak mi się smacznie drzemało… i fotel taki wygodny… a może ja bym nie wysiadał tylko pojeździł jeszcze w tę i z powrotem żeby się przespać? Tylko chwilę – godzinkę… góra pięć.

Udaje mi się wywlec swoje zwłoki z autobusu, mimo, że jeszcze kilka minut temu przysiągłbym, że nie dokonają tego nawet woły. Przeciągam się, rozprostowuję plecy i po raz kolejny zastanawiam się, co ja tu do cholery robię. Ale nic – jesteśmy to trzeba ten czas jakoś spożytkować. Paweł kapituluje i stwierdza, że zwiedzać mu się nie chce i poobija się w jakiejś kawiarence internetowej. Spotkamy się później. Ok.  Po zjedzeniu na śniadanie jakiegoś ociekającego tłuszczem placka, o bliżej nieokreślonym nadzieniu, ruszamy przed siebie. Przewodnika nie mamy, mapy nie mamy, planu nie mamy. Chociaż nie – plan jest i to prosty. Polega na snuciu się po Kijowie, jak smród po gaciach (właściwie to dwa smrody, bo byłem z Karoliną), bez ładu i składu, bez konkretnej trasy, bez parcia na zwiedzanie zabytków.

Oczywiście z przerwą na kebaba.

Kijów

Już od dworca głównego, do którego podjeżdża autobus lotniskowy, towarzyszą nam znaki miejskiego systemu informacji turystycznej. To nic innego, jak duże, przejrzyste i bardzo czytelne mapy, z zaznaczonymi zabytkami, opisami i planowanymi trasami zwiedzania. Co ważne jest ich tak dużo, że z powodzeniem mogą zastąpić mapę papierową i zgubienie się absolutnie nam nie grozi. Szczerze, to w żadnym mieście nie spotkałem się jeszcze z tak dobrym systemem.

Dworzec w Kijowie robi wrażenie

Chętnie powiedziałbym wam, co widziałem, jakie zabytki zwiedzałem, którędy szedłem, ale nie mam pojęcia. Sorry. Nastawiliśmy się na spacer i oglądanie bez wykorzystywania nawet jednej szarej komórki, bo wszystkie były tak zmęczone, że kategorycznie odmówiły współpracy i poszły na urlop. Chodźmy więc się snuć, a o zabytkach przeczytacie na Wikipedii.

Nie wiem, co ta żaba zeżarła, ale nie chciałbym bym tym, co jej z gęby wystaje

Sam dworzec główny w Kijowie już sprawia, że przystajesz, zadzierasz głowę żeby mu się przyjrzeć i mówisz „wow, nie śmierdzi szczynami”. Piękny, szklany, mega nowoczesny obiekt, którego nie powstydziłyby się stolice zachodniej Europy. Wtedy przypominasz sobie, jak wyglądają dworce w Polsce, spuszczasz głowę jak niepyszny i wracasz do tego co miałeś zrobić przed chwilą – znalezienia McDonalnda i jego darmowego kibelka. A tam, jak zawsze ten sam fenomen – do męskiego wchodzi się bez czekania, a do damskiego kolejka kończy się przed wejściem… do restauracji. Jestem w stanie zrozumieć czym jest czarna dziura i o co chodziło Einsteinowi, kiedy tworzył teorię względności, ale ogarnięcie tego przekracza moje możliwości. Jakieś pomysły? Kilkadziesiąt metrów za królestwem hamburgerów trafiamy na uroczy, czerwony punkt rekrutacyjny Komunistycznej Partii Ukrainy -brakuje mi tylko obok stoiska z watą cukrową.

Gdybyś chciał zostać komunistą

Dalej zaskakuje już tylko… urodą. I mówię to poważnie, bez cienia sarkazmu. Z każdą kolejną uliczką, z każdym kolejnym budynkiem podoba mi się coraz bardziej, na twarzy pojawia się uśmiech, który, przysiągłbym, zostawiłem w Nowosybirsku, a ból głowy staje się jakby mniej upierdliwy. Uliczki są bardzo ładne, zadbane i spójne architektonicznie. Nie ma inwazji reklam podpasek, zasłaniających ludziom widok z okien, z ulotek nie wzywa mnie Sexy Jessica, a do tego jest sporo zieleni nieozdobionej walającymi się wszędzie petami. Jakaś odmiana – jak miło. Panorama przepływającej przez miasto rzeki, która rozciąga się z wysokiej skarpy, na której urządzono bardzo przyjemny park, jest warta zatrzymania się na więcej niż minutę. Ktoś nawet zjeżdża na tyrolce na drugi brzeg. „Aaaaaaaaaaaa” – to ścieżka dźwiękowa towarzysząca tej scenie, którą zdecydowanie nominowałbym do Oscara.

Kijów

Kijów pewnie nie byłby tak piękny, gdyby nie to, że w jednym z przejść podziemnych znalazłem… nie, nie burdel i nie sex shop – przestań z tymi skojarzeniami – znalazłem… SZCZYPCE!!! Jak to nie wiesz o co chodzi? Naprawdę? Nie wiesz, jak się gra na szczypcach? Trudno – to znaczy, że nie miałeś dzieciństwa. Szczypce to genialna gra, popularna szczególnie nad morzem, polegająca na wyciąganiu za pomocą chwytaka maskotek z pojemnika. Najczęściej właściciel nachalnie próbuje cię oszwabić, bo szczypce są tak luźne, że nie sposób czegokolwiek wyciągnąć, ale te emocje… Puści? Nie puści! Puści? Nie puści! Puści? Kurwa, faktycznie puściło. Znowu. Ale przecież nie o maskotki tu chodzi, tylko o zabawę. A ileż ja w to dwuzłotówek wpakowałem… prawdopodobnie tyle ile jest na świecie Chińczyków. Albo więcej. Mimo, że mam już 24 lata, zawsze jak to widzę, to w oczach pojawiają mi się charakterystyczne chochliki. Albo kurwiki – jak kto woli. I MUSZĘ zagrać. A jak jeszcze zobaczyłem, że na Ukrainie taka przyjemność kosztuje tylko 50 groszy, to nawet wołami nie dałbym się odciągnąć. Mooooooje szczypce! Mooooje! Ostatecznie okazało się, że właściciel nie był zbytnią łajzą więc szczypce były tak ustawione, że udało mi się wyciągnąć krowę. Tadam!

Szczypce – jestem w swoim żywiole

Z Pawłem umówiliśmy się na lotnisku, na zasadzie „jak wrócimy, to będziemy”. A z powrotem się nie spieszyliśmy – perspektywa spania na jakieś twardej lotniskowej ławce niespecjalnie nas motywowała. Nic dziwnego, że  SMSa od Pawła z informacją, że autobusy „lotniskowe” jeżdżą całą dobę, a nie, jak się na początku wydawało tylko do którejś godziny, powitaliśmy wybuchem radości – „Jupi! Jak to dobrze, że możemy nie spać czwartą noc z rzędu!”. Postanowiliśmy również opić go kubkiem pysznego, chłodnego kwasu. A trzeba przyznać, że co jak co, ale kwas, którego można skosztować na Wschodzie, to po prostu napój bogów – wszelkiej maści Cole mogą się przy nim schować. I nawet nie waż się mówić, że wiesz, jak smakuje, jeśli próbowałeś jedynie tego sprzedawanego w polskich marketach – ten słodki płyn z oryginałem ma tyle wspólnego, ile ZUS z uczciwością.

Funikuler – kolejka turystyczna

Do naszej lotniskowej noclegowni dotarliśmy po północy. Oczywiście autobus znowu złośliwie dojechał błyskawicznie… a tak się wygodnie spało w tym fotelu… Panie kierowco, czy mogę ten fotel do rana pożyczyć?

Nocleg „po żulersku” na lotnisku w Kijowie

Ehh… kierowca był nieugięty. Wszyscy musieliśmy się zadowolić lotniskowymi ławkami – wieloma, bo były tak wygodne, że ja co dwie godziny wstawałem i ruszałem szukać wygodniejszej. A w dodatku rano nikt mi nie podał śniadania do łóżka! Znaczy do ławki. Ja nie wiem, w ogóle to lotnisko nie trzyma żadnych standardów – no to foch i lecimy do Warszawy.

Kapitan samolotu: "Brakuje nam paliwa"
Pociąg Lwów - Moskwa, czyli jak babcia pistolet kupiła

  • http://ambasadorp.pl/ ambasadorp

    Pół roku wspomnień :) Dzięki za tekst.